To był jeden z tych dni, w których smutek całkowicie ogarniał moje nabrzmiałe od emocji serce. Chwila rozpaczy, refleksji i bolesnego niezrozumienia ze strony świata zewnętrznego. Nigdy nie potrafiłam tego dokładnie opisać, ale w takich momentach czułam się potwornie. Bolał mnie każdy, nawet najmniejszy, fragment mojej i tak już zdruzgotanej psychiki. Od zawsze byłam inna. Zdawało mi się, że moje serce bije w odmiennym, niezrozumiałym dla większości ludzi rytmie, którego nie tylko nie chcą, ale też boją się zrozumieć. Jakbym mogła im coś zrobić! Chociaż przyznaję, nieraz bałam się samej siebie.
Nie, żeby świat w którym żyłam był dal mnie niezrozumiały. Ba, ja rozumiałam go aż za dobrze. Po prostu czasami ogarniały mnie chwile zwątpienia. Nie tylko w siebie, ale i w świat i ludzi ciągle walczących o władzę nad nim. Czasami nawet miałam wrażenie, że jeszcze chwila, a to wszystko ulegnie samozniszczeniu. Bo ileż na świecie może być bólu i cierpienia? Nigdy nie byłam zbyt wrażliwa na krzywdy ludzkie. Starałam się nie pokazywać słabości, czasami nawet płakałam po kątach. Trudno jest być odmieńcem odstającym od grupy. Wiele osób mnie rozpoznawało, ceniło, może nawet lubiło, ale nikt nie potrafił zrozumieć mnie na tyle, by ogarnąć poplątane i często poprzerywane wątki moich zawiłych myśli, które dryfując na pograniczach filozofii, psychologii i teologii bombardowały mnie tysiącami pytań o sens egzystencji. Nawet ja sama nie byłam wpełni świadoma ich torów. Wiem, wiem. Dobre sobie, nie ogarniałam samej siebie! Ale taka była prawda. Bolesna, bo bolesna, ale chcąc lub nie musiałam ją przyjąć. Właśnie taką uczynił mnie los. Zamknięta w sobie, nieczułą na zło tego świata i tylko nieliczni potrafili do mnie dotrzeć.
Właśnie tak wyglądał mój świat, i niesądziłam, że moje życie zmieni się diametralnie wraz z poznaniem pewnego tajemniczego osobnika. A nawet dwóch…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz