czwartek, 31 maja 2012

Rozdział 8



Dopiero po chwili niemoc, która ogarnęła moje ciało ustąpiła. Bałam się tego, co się wydarzyło, ale jeszcze bardziej tego, co mogło w najbliższym czasie nastąpić. Nie spodziewałam się, że wampiry zaatakują Greenwich zaraz po tym, jak dowiedziałam się, że jestem łowcą. Próbowałam sobie przypomnieć podobne wypadki z poprzednich lat, lecz przychodził mi do głowy tylko jeden, o którym nie chciałam myśleć. Za dużo bolesnych wspomnień niósł ze sobą. Wydawało mi się, że wyjaśnienie jest tylko jedno – jakiś psychopatyczny wampir dowiedział się, kim jestem i pojawił się, by rzucić mi wyzwanie. Z tego co wiem, niektóre wampiry, te lepiej zapoznane z historią pierwszych Pierwotnych już robiły takie rzeczy. Zmuszali do walki potomków Bezimiennego, by wytępić ten ród. Lecz zwykle to łowcy wygrywali.

A co, jeżeli tym razem to wampir wygra? Cóż, to raczej było pewne w moim przypadku. Byłam łowcą od kilkunastu dni. Moje doświadczenie z wampirami było nikłe, a raczej nie było go wcale. Co mogłabym zrobić w starciu z dużo silniejszą, szybszą i z całą pewnością bardziej doświadczoną istotą ode mnie? Nic. Świadomość tego mnie przerażała.

Spojrzałam na Stefana, który nie wiadomo jakim cudem stał w drugim końcu salonu wpatrując się tępo w okno. Kiedy udało mi się złapać spojrzenie jego ciemnozielonych oczu, uświadomiłam sobie, że jest w nich strach i smutek. Nie wiedziałam, czego się tyczą, lecz dotarło do mnie, że jeżeli krwiopijcy są w mieście i mnie szukają, to nie powinnam tu być. Bo jeżeli zechcą dopaść mnie tutaj, to nie tylko ja będę w niebezpieczeństwie, ale i ten chłopak. A co gorsza, nawet jak wyjdzie z tego cały, sekret łowców mógłby wyjść na jaw.

- Jednak powinnam już iść – szepnęłam tak cicho, że przez chwilę nie byłam pewna, że mnie usłyszał. Rozwiał moje wątpliwości skinięciem głowy.

- Masz rację. Powinnaś. – chłopak podniósł z oparcia fotela beżowy sweter i wciągnął go przez głowę. – Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli zabiorę się do miasteczka z tobą? Damon zabrał samochód, a koniecznie muszę z nim teraz porozmawiać.

Zastanowiłam się chwile. To zły pomysł! Darł się głosik w mojej głowie, przez wielu zwany rozsądkiem. Ja jednak byłam znana z tego, że rozsądkiem kierowałam się tylko w sytuacjach kryzysowych, a ta z całą pewnością taka nie była. Jeszcze nie. No bo przecież jeżeli do tej pory się nic nie stało, to w przeciągu najbliższych dziesięciu minut też nie może, prawda? Tylko jak to możliwe, by krwiopijca rozpoznał mnie jako łowcę w tak krótkim czasie? Nie robiłam niczego, co mogłoby wskazywać na moje nadprzyrodzone zdolności do uśmiercania martwych, byłam taka jak wcześniej.

Nadal rozważałam wszystkie za i przeciw tego co robiłam, odpalając mojego Astona, a obok mnie Stefan siedział jak na szpilkach. Nie wiedziałam, co go tak dręczyło, ale przypuszczałam, że prawdopodobnie nie chcę tego wiedzieć.

- Skąd wiesz, gdzie znajdziesz brata? – zagadnęłam, bo nie mogłam wytrzymać już ciszy i myśli kotłujących się w mojej głowie.

- Będzie w barze. Zawsze gdy ma zły humor idzie się upić. – wyjaśnił Stefan cicho.

- I będzie wracał do domu tym zabytkowym autem?

- To kolejny powód dla którego tam jadę. Jeden wypadek tej nocy chyba wystarczy, nie uważasz?

Reszta drogi upłynęła nam w milczeniu. Salvatore słuchał muzyki w radiu, uderzając do rytmu palcami w deskę rozdzielczą. Ja układałam w głowie plan działania, który przedstawiał się mniej więcej tak: wysadzam chłopaka pod „Crazy Moon” (wiem, idiotyczna nazwa, ale co poradzę?), jadę do domu i dzwonię ze stacjonarnego do taty, zapytać co dalej. Nigdy nie byłam zbyt dobra w planowaniu, ale to, co sobie wymyśliłam brzmiało całkiem sensownie. Przecież ojciec sam kazał mi dzwonić, gdyby w okolicy pojawiło się coś nadprzyrodzonego.

Gdy zatrzymałam się pod barem, zrozumiałam, że Stefan miał rację – pod budynkiem stało czerwone Ferrari, zabawka Damona. Z początku nie wyglądali mi na takich, co wiedzą o sobie wszystko, jednak jeszcze nie raz miałam się przekonać, jak mocno bracia Salvatore są ze sobą zżyci.

- Do zobaczenia, Sadie – mruknął mój towarzysz, wychodząc z samochodu.

- Do jutra – zawołałam za nim. O ile przeżyję dzisiejszą noc. – dodałam w myślach, patrząc, jak znika za drzwiami pod neonowym napisem.

W domu znalazłam się niespełna dziesięć minut później. Od razu porwałam jedną ze słuchawek do swojego pokoju. Nieraz byłam wdzięczna Marcusowi, że załatwił telefony o tak dużym zasięgu. Można było z nimi łazić po całym domu, a sygnał był nadal. Ręce mi drżały, gdy wybijałam dobrze znany mi numer komórki taty. Słyszałam sygnał. Jeden, drugi, trzeci… Zniecierpliwiona rzuciłam aparatem na łóżko, i zaczęłam nerwowo krążyć po pokoju. Zatrzymałam się na chwilę przy oknie. Na drzewa przy domu księżyc rzucał złowrogie światło, jakby chciał mnie ostrzec, że w cieniach kryje się coś złego. Wcześniejszy strach mnie opuścił, a na jego miejscu pojawiła się nieznana mi dotąd energia.

Cokolwiek ma się stać, dam radę.

Taa, jasne.

Nie jesteś tchórzem, Sadie.

Racja, jestem wielkim tchórzem.

Nie dasz rady głupiemu krwiopijcy? Dziewczyno, pomyśl! W twoich żyłach płynie krew pierwotnego łowcy! Ty nie cofniesz się przed niczym. Nic nie będzie stanowiło dla ciebie rzeczy niemożliwych! Jesteś potężna, władze nad potworami masz we krwi! Jesteś…

Jestem człowiekiem. Słabym, nędznym człowiekiem, który nie potrafi poradzić sobie z własną rodzina. Ba! Nie potrafi sobie poradzić z samym sobą. Gdzie tu miejsce na demony?

W przyrodzie jest miejsce na wszystko. Tak wygląda twoje życie. Czy chcesz, czy nie, nie możesz nic na to poradzić.

Jak znaleźć równowagę?

Znajdziesz ją. Słuchaj siebie.

Której siebie? Sadie - łowcy, czy Sadie – człowieka?

Monolog sprzeczności we mnie został przerwany dźwiękiem telefonu. Rzuciłam się do urządzenia, potykając o ubrania, które były porozrzucane po całym moim pokoju. Czyściochem nigdy nie byłam, lubiłam, gdy otaczał mnie mój własny bałagan.

Nacisnęłam zieloną słuchawkę.

- Tato! – wrzasnęłam.

- Wszystko okey, Sad? – usłyszałam po drugiej stronie zatroskany głos taty.

- Tak, wszystko w jak najlepszym porządku – sarknęłam. – Wampiry grasują po Greenwich, zabijają przypadkowych uczniów liceum, a twoja córka nie ma pojęcia co robić, co więcej spędza czas na dyskusjach ze swoim wewnętrznym łowcą. Co ty na to?

- Nie jest dobrze – usłyszałam po chwili milczenia.

- Nie jest dobrze ze mną, bo gadam sama ze sobą, czy nie jest dobrze z Greenwich, bo grasują tutaj wampiry? – dopytywałam się.

- Nie, nie. To pierwsze jest normalne. Gorzej z wampirami. Masz werbenę i zapas kołków?

Skinęłam głową, lecz dopiero po chwili dotarło do mnie, że tato nie zobaczył gestu. Zrehabilitowałam się krótkim przytaknięciem.

- Dobrze. Na razie ci się to nie przyda, ale noś ze sobą coś dla ubezpieczenia. Na razie musisz wybadać, kto jest wampirem. One zwykle nie pojawiają się w mieście od tak. Sprawdź wszystkie osoby, które ostatnio mieszkały w hotelach, wszystkich nowych mieszkańców, oraz jeżeli jesteś w stanie przejrzyj wszystkie pustostany w mieście. – notowałam na czystej kartce papieru wszystkie rady taty. Nie chciałam niczego przeoczyć. Za chwilę miałam się wziąć do pracy – włamać się do systemu internetowego obydwóch hoteli miejskich. Jutro wybrać się do urzędu, posprawdzać wszystkie osoby, które ostatnio się tu wprowadziły, no i oczywiście zajrzeć do pustych domów. Tych ostatnich było dość sporo.

- A co, jeżeli już będę wiedziała, kto jest wampirem? – zapytałam.

- To może trochę ci zająć. Wiesz, wampiry pojawiają się tylko w nocy, dlatego powinnaś mieć na oku wasz lokalny bar. Znane są z tego, że lubią się zabawić i sobie popić. – wyobraziła sobie, jak tato się uśmiecha, wypowiadając ostatnie słowa. Sam, jako łowca przepadał za różnorodnymi używkami, jak na przykład dobry alkohol i kubańskie cygara. – Ale kiedy już wypatrzysz odpowiedniego osobnika, i będziesz miała pewność, że to on, oceń jego siły. Nie jesteś wyszkolona prawie wcale, dlatego musisz podwoić środki ostrożności. Nie ufaj żadnym nieznajomym. Nie weźmiesz go siłą, dlatego użyj podstępu. Możesz nawet podstawić mu się jako ofiara. To często działa. Później użyjesz werbeny i kołka. Prosto i dość bezboleśnie. Dasz radę?

Szybko przemyślałam to, co usłyszałam. Nie wydawało się to aż takie trudne, ale ciągle nękały mnie obawy. Co, jeżeli wampir się połapie w moich zamiarach? Co, jeżeli okaże się silniejszy i zabije mnie, zanim zdążę cokolwiek zrobić? Jednak nie podzieliłam się nimi z ojcem. Chciałam wierzyć, że dam radę i właśnie ta wiara dodawała mi siły.

- Postaram się. – mruknęłam do słuchawki.

- To dobrze. Powinnaś się wyspać, jutro czeka cię ciężki dzień.

- No tak, ściganie wampira, to takie męczące i czasochłonne zajęcie… - nie mogłam powstrzymać nutki sarkazmu w głosie.

- Informuj mnie o wszystkich swoich poczynaniach. Możesz też porozmawiać z burmistrzem. – głos taty był poważny.

- Burmistrzem? – zdziwiłam się.

- Tak. To mój dobry przyjaciel. Wie o sprawach nadprzyrodzonych i ci pomoże. Jeżeli nawet nie w czynny sposób, da ci dostęp do różnych danych, które mogą ci się przydać.

- Dobrze, dobranoc tato.

- Dobranoc.

Rozłączyłam się i siadłam na łóżku. Kotka wskoczyła mi na kolana i zaczęła głośno mruczeć. Pogłaskałam ją za uchem i przeniosłam na poduszkę. Czekał mnie ciężki wieczór.



***



Nazajutrz rano praktycznie nie byłam w stanie zwlec się z łóżka, dlatego spóźniłam się na pierwszą lekcje, a po szkole chodziłam jak rasowy zombie. W sumie wyglądałam też nie lepiej. Zabrakło mi czasu na ułożenie włosów.

Pół nocy przesiedziałam przy laptopie, czytając o pustostanach w mieście, o aukcjach dotyczących ostatnio sprzedanych domów i takich tam podobnych. Udało mi się też włamać na stronę jednego z hoteli. Dokładnie przestudiowałam ostatnią listę gości, lecz niestety nie znalazłam nic godnego uwagi.

W szkole panował szum. We wczorajszym wypadku zginęły dwie uczennice. Jedna z klasy maturalnej, druga z pierwszej. Przy ich szafkach zostały złożone kwiaty i znicze. Według mnie to był kiczowaty akt, ale o gustach się nie dyskutuje. Zapłakana Tammy, przyjaciółka Jess, która zginęła ubiegłej nocy wpadła na mnie na jednym z korytarzy.

- Przykro mi z powodu twojej przyjaciółki. – szepnęłam, dotykając jej ramienia w geście współczucia. Nigdy nie byłam zbyt czuła na ludzkie krzywdy, lecz tym razem było inaczej. Poczułam lekkie ukłucie w sercu.

Straciłaś dwoje podopiecznych! Szeptał głosik w mojej głowie.

Dziewczyna była najwyraźniej zaskoczona moim gestem, bo na chwilę przestała pociągać nosem. W końcu kiedy dotarło do niej, że ja, Sadie Howard, czarna owca tej szkoły, właśnie ją pocieszyła, rzuciła mi się w ramiona i rozszlochała się jeszcze głośniej niż wcześniej. Odprowadziłam ją do damskiej ubikacji i pomogłam się ogarnąć.

Od tamtej chwili popadłam w melancholię, zastanawiając się, co powinnam zrobić. Czy za każdym razem, gdy stracę kogoś, kogo powinnam chronić, zmienią się moje uczucia? Czy w końcu stanę się tak wyczulona na ludzki ból, że nie będę mogła pozwolić nikomu umrzeć?

Pod koniec długiej przerwy, po której miała się odbyć historia, Stefan dopadł mnie na trybunach. Akurat przyglądałam się jak kilku młodszych chłopaków gra w kosza i zastanawiałam się nad sensem bycia łowcą.

- Chyba nie jesteś w najlepszych humorze – zawyrokował, siadając koło mnie dokładnie w tym samym miejscu, gdzie wczoraj.

- A powinnam być? – warknęłam. W ogóle nie przejmowałam się zbliżającą się lekcją. Wszystko mniej więcej umiałam. Po prostu potrzebowałam jeszcze chwili samotności. Po szkole miałam zamiar złożyć wizytę burmistrzowi Beckett’owi, by porozmawiać z nim o podobnych atakach. Może nawet udałoby mi się zdobyć jakieś wejściówki do pustostanów w mieście? Kto to wie? – Po lasach w pobliżu miasta grasuje jakiś zwierz, który zabija ludzi! Mam się z tego powodu cieszyć?

Chłopak się skrzywił. Nie chciałam dać po sobie poznać, że wiem coś więcej. W końcu to byłoby nienaturalne.

- Racja, nie ma się z czego cieszyć. Jesteś gotowa na historię?

- Jakoś sobie poradzę. Doszliście do porozumienia z Damonem? – chciałam jak najszybciej zmienić temat.

Stefan skinął głową, ale widać było, ze nie jest zbyt zadowolony.

- Do jako takiego. Przyjęcie odbędzie się za tydzień, resztę jeszcze musimy ustalić.

- I sprosicie całe miasteczko? – mruknęłam.

- Ciebie zaprosimy na pewno. No, jeżeli Damon przestanie się dąsać o to, że wyzywałaś go na szkolnym parkingu.

- On się przestanie dąsać?! - oburzyłam się. Za kogo on się miał? – To ja powinnam być zła na niego! Z resztą zapraszanie mnie nie będzie konieczne.

- Przez Damona? – dopytywał się. Westchnęłam ciężko.

- Nie. To znaczy też, ale głównie dlatego, że nie chodzę na takie imprezy. – wytłumaczyłam.

- Czemu? – dopytywał się.

- Po prostu. Powiedzmy, że nie jestem typem imprezowiczki. – wstałam z trybuny. – Idziesz? Nie mam zamiaru się spóźnić na tą historię. – zawołałam przez ramię.

Będę zbyt zajęta tropieniem wampirów, by bawić się na bankiecie – pomyślałam, bez cienia żalu. W końcu nigdy nie lubiłam hucznych zabaw, wręcz omijałam je szerokim łukiem.

Nie rozumiałam tego, ale w tamtej chwili czułam się jeszcze bardziej samotna i niezrozumiała niż kiedykolwiek. Z tego nie mogłam się nawet zwierzyć Judith. Ale cóż poradzić? Taka już rola ludzi z nadnaturalnymi umiejętnościami. Żyją samotnie.

Teraz mogłam czuć się odmieńcem, lecz przynajmniej znałam tego powód.

4 komentarze:

  1. "- Postaram się. – mruknęłam do słuchawki." - bez kropki. Kiedy w dialogu pojawia sie czynność związana z mówieniem np.: mruknęłam, zapytałam, krzyknęłam - nie stawiamy przed nim kropki. Jeśli pojawia się jakiś inny czasownik (np.:"wstałam z trybuny"), to kropka jest i po myślniku piszemy wielką literą.
    Monolog wewnętrzny Sadie wymiata xD Rozmowa z tatą też niczego sobie... Zaskakuje mnie jedno - włamała się na stronę hotelu? Niezła jest. Nie wspominałaś, że zna się na czymś takim.
    Przeniosłaś się na blogspot, więc teoretycznie powinnam szybko nadrobić zaległości i nie robić sobie zbyt dużych kolejnych. Jakoś czytanie blogów na onecie ostatnio mnie zniechęca.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. akcja się rozwija :D czy z tych podtekstów wynika, że to Damon zabija uczniów? Eh, zapewne źle wnioskuję, nawet nie zwracaj na mnie uwagi haha;uhuhu coś mi się wydaje, że niedługo Sad nie będzie taka samotna, jak pokręci się bliżej Stefcia, zapewne zrozumie co jest grane, może połączą siły? Albo staną się wrogami.. dobra tej drugiej opcji nawet nie chcę brać pod uwagę, ugh ;P Wydaje mi się, że to raczej nie będzie zwykły bal, a stanie się tam coś okropnego, tylko co? :D
    Pozdrawiam, {utracone-uczucia}

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe, kto zabił te uczennice? Może to któryś z braci Salvatore?
    Ja tam nie widzę nic złego w tym, że postawiono kwiaty przy szafkach tych dziewcząt. Pracownicy szkoły pewnie chcieli pokazać jakąś nutkę solidarności z rodzinami i przyjaciółmi zmarłych.
    A więc posłuchałaś mnie i nazwałaś burmistrza Beckett...Ciekawe, jak przebiegnie jego spotkanie z Sadie. No, ale pewnie już to opisałaś, więc lecę nadrobić kolejny rozdział.:)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach, Sadie...Naprawdę? Tak trudno się domyślić że to któryś z państwa Salvarotów jest tym znienawidzonym krwoipijcą?
    Wszystko na nich wskazuje - nowi w mieście, mieszkają w pustostanie,
    Damon- "lubi się zabawić" i jeszcze ten pijacki sen z ugryznieniem pojawił się w tym czasie kiedy ta cała akcja z łowcami.
    No proszę was! Wiec tak, zezwalam na zabicie wszystkich byle by trójka najmłodszych pseudo piewrotnych nie ucierpiała
    Naraska!

    OdpowiedzUsuń