czwartek, 31 maja 2012
Rozdział 7
- Jud! – zawołałam, przytulając się do przyjaciółki. Nie widziałam jej od ponad dwóch tygodni, dlatego od razu po szkole pojechałam ją odwiedzić. Może i nie mogłam jej powiedzieć o moich korzeniach łowcy, ale za to mogłam się z nią podzielić moimi pijackimi wspomnieniami dotyczącymi Damona. Nadal byłam zmieszana i zła na tego faceta, jednak, emocje już trochę opadły, byłam w stanie logicznie myśleć. Co nie znaczy, że nie miałam już ochoty zamknąć go w lochach. To nadal była kusząca perspektywa.
Odsunęłam się od dziewczyny i przyjrzałam się uważnie. Wyglądała znacznie gorzej niż zazwyczaj. Jej zwykle delikatnie opalona skóra, teraz była kredowo biała, policzki miała zapadnięte, oczy podkrążone ciemnymi sińcami. Blond włosy, które zwykle lśniły, teraz były matowe i związane w luźnego koka na czubku głowy. Ubrana w niebieski dres wylegiwała się na łóżku w sypialni, na którym walały się tony najróżniejszych książek i papierów. Mogłam śmiało stwierdzić, ze choroba odbiła na niej swe piętno, tym bardziej, że w jej niebieskich tęczówkach nie było widać tej radości życia, która aż lśniła, gdy się z nią żegnałam.
- Wszystko z tobą w porządku? – zapytałam, dotykając ramienia przyjaciółki.
Spojrzała na mnie nieco nieobecnym wzrokiem, a rysy jej twarzy ułożyły się w dobrze znaną mi minę. Zawsze jej używała, gdy nie chciała, lub nie mogła mi o czymś powiedzieć.
- Tak – odpowiedziała szybko. – To znaczy nadal nie najlepiej się czuję, ale lekarz powiedział, że to minie i w następnym tygodniu będę już mogła wrócić do szkoły.
Nie naciskałam na nią. Skoro nie chciała, nie musiała mi o wszystkim mówić, takie zasady miała nasza przyjaźń. Ufałyśmy sobie.
– To dobrze, brakuje mi ciebie – wyznałam.
- Wiadomo, bo to ja – rozpromieniła się nieco. – Musisz mi wszystko opowiedzieć. Jak było w L.A.? Twój tato ma fajne mieszkanie? Poznałaś kogoś ciekawego? No i co u Davida? – przy ostatnim pytaniu zarumieniła się. Wiadome jest mi nie od dziś, że Judith swego czasu dłużyła się w Davidzie, jeszcze gdy tu mieszkał. Jednak musiałam podzielić się z nią radosną (lub smutną, zależy dla kogo) nowiną.
- Wiesz, David wziął ślub. Z Meredith – uśmiechnęła się do niej łagodnie. Przez chwilę wyglądała, jakby niedowierzała, później lekko posmutniałą, ale po chwili na jej usta wstąpił promienny uśmiech. Och, o ile lepiej wyglądała, gdy się cieszyła!
- Ładna chociaż?
- Ty jesteś ładniejsza – dałam jej kuksańca w bok. Nie dlatego, że chciałam ją pocieszyć. W naszym liceum od dawna uchodziła za ślicznotkę. Jednak nigdy nie zazdrościłam jej urody, a charakteru. Zawsze potrafiła się z każdym dogadać.
Blondynka roześmiała się perliście.
- Miło. Mam nadzieję, że są szczęśliwi. Jednak nie odpowiedziałaś mi na pozostałe pytania.
Zaczęłam jej opowiadać o wydarzeniach z Los Angeles, starannie omijając szczegóły tyczące się mrocznej strony mojego jestestwa, pogromcy wampirów, czyli ni mniej ni więcej nowej Buffy. Gdy doszłam do fragmentu w barze, na twarzy Judith pojawił się zabawny grymas.
- Nie gadaj! – wykrzyknęła. – Całowałaś się z tym facetem? Tak po prostu?
Przytaknęłam.
- Ale jak to możliwe? To przecież nie ty! No i pamiętasz, co sobie obiecałaś? – posłałam jej znudzone spojrzenie.
- Tego dnia nie byłam sobą, upiłam się. I pamiętam o obietnicy. Przecież do niczego nie doszło! Nie zakochałam się w nim. Poza tym nie słyszałaś najlepszego. – jej mina mówiła sama za siebie. Jud pragnęła się dowiedzieć wszystkiego!
Myślałam, że wyjdzie z siebie, gdy opowiedziałam jej o dzisiejszej pracy ze Stefanem i o tym, że umówiłam się z nim po szkole.
- Musisz mi go przedstawić! – zawyrokowała.
- Jasne, ale dalej nie dałaś mi powiedzieć najlepszego. Nie zgadniesz, kto jest tajemniczym przystojnym bratem Stefana.
- No dawaj, nic mnie już nie zdziwi – próbowała przyjąć obojętny wyraz twarzy, jednak nie bardzo jej to wychodziło.
- Facet z baru. – mruknęłam.
- No nie pierdol! – blondynka się roześmiała. – Co za zbieg okoliczności!
- Niesamowity – potwierdziłam. Poza tym, Jud, ty nie przeklinasz i trzymaj się tego. To ja w naszym duecie jestem ta zła.
Dziewczyna nadal wyraźnie rozbawiona sięgnęła po chusteczkę i wydmuchała nos.
- Jasne, jasne. Nawrzeszczałaś na niego, prawda?
Gdy moja przyjaciółka brała leki, zamyśliłam się nieco, dlatego w pierwszej chwili nie dotarł do mnie sens jej słów.
- Co?
Dziewczyna westchnęła teatralnie.
- Tylko mi nie mów, że przyjęłaś tego gościa z otwartymi ramionami. Znaczy nie udawałaś chyba, że nic między wami nie zaszło, co?
- Oczywiście, że nie. Za kogo ty mnie masz? – udałam oburzoną. – Pokrzyczałam trochę, ale on chyba sobie nic z tego nie robi. – blondynka parsknęła śmiechem. – Nie żeby mnie to coś obchodziło.
- Jasne, Sad. Tylko pamiętaj, rok szkolny się już kończy. Czyż to nie czas, by poszukać sobie faceta na wakacje?
Spojrzałam na nią ze zrezygnowaniem. Co prawda byłą chora, ale w tamtej chwili miałam ochotę ją udusić.
- A ty dalej swoje? – warknęłam.
- Co jak co, ale jak ty kogoś znajdziesz, to…
- Nie kończ – przerwałam jej. – Zajmijmy się tym, po co tu przyszłam.
Wręczyłam dziewczynie kserówki wszystkich moich notatek z lekcji.
Plotkowałyśmy jeszcze przez jakiś czas. A właściwie Judith głównie mówiła, a ja potakiwałam. Nigdy nam to nie przeszkadzało, ale jakich to ciekawych rzeczy można się dowiedzieć, mając taka przyjaciółkę? Nie wracałyśmy już tylko do tematu braci Salvatore. Jakoś nie chciałam o nich rozmawiać. Nie tylko dlatego, że za niedługo miałam się spotkać z jednym z nich. Było w nich coś, co mnie niepokoiło, tylko nie miałam pojęcia co to takiego. Zastanawiałam się, czy to nie moja świeżo nabyta intuicja łowcy coś mi podszeptuje. Ale znowu czemu miałabym się ich obawiać? To tylko dwóch braci, którzy przeprowadzili się, prawdopodobnie uciekając od przeszłości. To było normalne. Jednak sprawa z Damonem nie dawała mi spokoju. Czy to aby na pewno przypadek, że po spotkaniu w L.A. teraz widzimy się tutaj? Może to przeznaczenie? Ale czy wierzyłam w coś takiego? Chociaż znów jeszcze do niedawna nie bardzo wierzyłam w siły nad przyrodzone. Ech, ten świat. Nigdy nie wiesz, co ci się trafi….
***
Przed spotkaniem w u Stefana pojechałam jeszcze do domu. Z oficjalnych powodów po to, żeby coś zjeść (gdyby moja matka interesowała się moim życiem, to kłamstwo by nie przeszło, gdyż wszyscy dobrze wiedza, że pani Gonzales nie wypuściłaby z domu najlepszej przyjaciółki swojej córki bez obiadu), ale tak naprawdę chciałam się ubezpieczyć w kilka narzędzi. Jak to mówią, przezorny zawsze bezpieczny. A ja nie chciałam dać się wyssać jakiemuś wampirowi po drodze do kolegi ze szkoły.
Wparowałam z impetem do domu, głośno trzaskając drzwiami. W przedpokoju mój ojczym rozmawiał przez telefon, matka przeglądała jakieś czasopismo w salonie, a Tyler…
- Zabierz stąd tego kundla! – krzyknęłam na brata, który biegał po całym parterze ze swoim owczarkiem niemieckim, który co gorsza, usiłował złapać moją kotkę rasy Egipski Mau, Lolę.
Przestraszone zwierzę wskoczyło mi wprost w ramiona, a pies zatrzymał się krok przede mną. Miał do mnie respekt. Bo to raz został przeze mnie wyrzucony na zewnątrz?
- Rocky nic nikomu nie zrobił! – bronił swojego pupila Tyler.
- Nic nie zrobił?! – warknęłam. – To coś włóczy się całymi dniami, sika gdzie popadnie i w dodatku śmierdzi!
Chłopiec zrobił urażoną minę. Kiedyś nawet go lubiłam. Jak był jeszcze małym dzieckiem, i matka oraz jej kumpele gruchały do niego całymi dniami. Niestety, moja sympatia do niego minęła dnia, w którym pierwszy raz zachciało mu się myszkować w moim pokoju. Teraz ta pokraka miała już osiem lat, i nadal nadawała się tylko do odstrzału.
Z kotem wczepionym pazurami w moje ramiona, wspięłam się po schodach. Zatrzasnęłam kopniakiem drzwi od mojego pokoju i zamknęła je od środka na klucz. Wyciągnęłam z szuflady szafki nocnej plan domu, który dostałam od taty, i dokładnie go studiując, odkryłam, że jeden ze składzików znajduje się za moją szafą, i jest największy ze wszystkich.
Przedzierając się przez warstwę ubrań w mojej szafie wnękowej, wreszcie dotarłam do jej końca, i na serio, zamiast gładkiej ściany natrafiłam na niewielkie, drewniane drzwiczki. Siłowałam się przez chwilę z rączką, ale w końcu udało mi się wyjąć prowizoryczne drzwiczki z mojej szafy. Otwór za nią był mniej więcej odpowiedniej wielkości, by mógł się nim przecisnąć na czworakach dorosły mężczyzna, wiec ja nie miałam z tym problemów.Jak w „Opowieściach z Narnii”- przemknęło mi przez myśli. Pomieszczenie, w którym się znalazłam było większe, niż się spodziewałam. Przypominało mi trochę piwnicę taty w L.A. Można tu było znaleźć praktycznie każdy rodzaj anty wampirzej broni, a mała, turystyczna lodówka była wypełniona po brzegi werbeną w najrówniejszych postaciach.
Wybrałam niewielką strzykawkę i szklaną fiolkę, obie wypełnione werbeną, niewielki kołek wsadziłam do cholewki ciężkiego, wojskowego buta, a piórnik, który miałam zabrać do domu Stefana uzupełniłam o kilka dodatkowych ołówków. Pomyślałam, że skoro są one z drewna, to różnie dobrze można nimi pisać, co zabijać wampiry. Do torby wrzuciłam jeszcze scyzoryk.
- Bądź grzeczna, i nie daj się Tylerowi – pogłaskałam po łebku kota, który spał na moim łóżku i zaopatrzona w narzędzia śmierci zeszłam na dół. Kiedy już miałam wychodzić, drogę zastąpiła mi mama.
- Wybierasz się gdzieś? – zapytała swoim przemądrzałym tonem, którego tak nie znosiłam.
Uśmiechnęłam się do niej pobłażliwie.
- Mi też cię miło widzieć, mamusiu. Cóż za cudowny dzień! I spójrz, nawet nie pada. – szczebiotałam radośnie. Zwykle to doprowadzało ją do szału.
Westchnęła ciężko i złapała się za czoło.
- Czego chcesz tym razem? – warknęłam na nią, już nie ukrywając niechęci do jej osoby. – Mam popilnować Tylera i jego kolegów, kiedy ty i Marcus pójdziecie sobie na jakąś imprezę charytatywną wraz z innymi lekarzami? Niedoczekanie. Nigdy cię nie obchodziło, gdzie i z kim wychodzę, wiec nie zgrywaj teraz troskliwej matki. Idę się uczyć ze znajomymi.
Po tych słowach zgrabnie wyminęłam ją w drzwiach i wyszłam na zewnątrz. Zaczęło nieprzyjemnie wiać, dlatego rozłożyłam dach w Astonie. Przycisnęłam pedał gazy i ruszyłam w stronę adresu, który wskazał mi Salvatore.
***
Stałam z ręką zaciśniętą w pięść z zamiarem zapukania w drewniane drzwi frontowe. Doskonale znałam ten dom, tak samo, jak drogę do niego. Wielki wiktoriański budynek z wieżyczkami, przypominający bardziej bajkowy pałac, niż zwykły mieszkalny dom, stojący na idealnie okrągłej polance, otoczonej ze wszystkich stron lasem. Wiedziałam również, że za budynkiem znajduje się ogród z krzakami róż i sadzawką, które już pewnie nie są w idealnym stanie. Budowla nie wyglądała, jakby przez dziesięć lat stała opuszczona. Teraz podjazd był na nowo wyłożony kostką, a okna czyste, mogłam się też założyć, że w pokojach nie zwisała pajęczyna. Dziesięć lat temu zdarzył się straszny wypadek z udziałem mieszkańców tego domu. Nikt nie przeżył, a wśród martwych była moja przyjaciółka z dzieciństwa, Clary. To wydarzenie bardzo mnie zmieniło. Zamknęłam się w sobie, szukałam samotności, i tylko nieliczni potrafili do mnie dotrzeć. Wtedy bardzo pomógł mi mój brat. Prawie znów odzyskałam siebie, kiedy rodzice się rozwiedli. Kolejna rzecz, która pozbawiła mnie gruntu pod stopami.
Miałam zaledwie osiem lat, Clary była ode mnie o dwa lata starsza. Nasi rodzice się przyjaźnili od lat. Pan Priver chodził do szkoły z moim tatą, dlatego też często się odwiedzaliśmy. Bawiłam się z moją przyjaciółką na werandzie i pośród krzaków róż, a w ciepłe dni nawet pływałyśmy w sadzawce. To był najwspanialszy czas w moim życiu, gdy byłam zupełnie inną osobą. Ale wszystko się zmieniło, ja się zmieniłam, a Clary odeszła. Nie jeden raz widziałam ją w snach. Jej płomiennorude warkocze i piegi na twarzy.
Dom stał opuszczony od dnia wypadku. Nikomu nie został zapisany, więc zajęła się nim władza miasta, ale i tak nikt go nie chciał kupić. Krążyły plotki, że w nim straszy, jednak ja w to nigdy nie wierzyłam. W tej chwili fala bolesnych wspomnień z impetem czołgu obiła się o moją psychikę. Musiałam być silna. Łowcy nie płaczą.
Nadal nie mogąc pozbyć się melancholii związanej z rozpatrywaniem dawnych wydarzeń, zapukałam do drzwi. Długo nie musiałam czekać, bo już po chwili zostały one otwarte przez Stefana.
- Myślałem, ze już nie przyjdziesz – posłał mi radosny uśmiech. Nie odwzajemniłam go.
- Obiecałam, a zwykle obietnic dotrzymuję – tym razem zmusiłam moje wargi, by wygięły się w sztucznym półuśmiechu. – Zaprosisz mnie do środka?
Ustąpił mi w przejściu i zamknął za nami drzwi. Tak jak się spodziewałam, nie musiałam czekać na niego, by trafić do salonu. Wewnątrz wszystko wyglądało tak samo. Ogromne wnętrze urządzone z rozmachem początków kolonizacji Ameryki, meble wypełnione starociami, obrazami ma ścianach, tysiącami książek na półkach… Jakby te dziesięć lat w ogóle nie minęło, a za chwilę miała mnie powitać roześmiana Clary. Jedyną zmianą w salonie była ogromna plazma, wisząca teraz na przeciwko skórzanej sofy.
- Napijesz się czegoś? – wyrwał mnie z zamyślenia brunet. Skinęłam głową
- Najlepiej herbaty.
Chłopak zniknął w kuchni, a ja usiadłam na sofie, rozglądając się po pomieszczeniu. To wszystko było niczym cofnięcie się w czasie, nigdy nie myślałam, że tu kiedyś wrócę. Jak wiele niespodzianek jeszcze szykuje mi los? Usłyszałam, jak ktoś schodzi po schodach, a później trzaska drzwiami frontowymi. Niestety, domyśliłam się, kto to był.
- Damon jest w nienajlepszym humorze – usprawiedliwił brata Stefan, pojawiając się przy mnie niewiadomo skąd z dwoma kubkami herbaty. – Idziemy do biblioteki? Tam są tysiące książek o kolonizacji Ameryki…
- Wiem – przerwałam mu. – chodźmy już.
Przeszliśmy korytarzem wyścielonym dywanem do pokoju, znajdującego się na jego końcu. W tym pomieszczeniu znajdowała się biblioteka. Rzuciłam moją torbę na stolik i zaczęłam się rozglądać. Wiedziałam, czego szukać. Niegdyś ja i Clary spędzałyśmy tu masę czasu, oglądając atlasy i książki z obrazkami. Salvatore cały czas bacznie mi się przyglądał, jakby dziwiła go moja widza o tym domu.
- Jesteś smutna – zawyrokował. – Przez Damona? – dopytywał się. Byliśmy sami, nie mogłam od tak tego zignorować.
- Nie, on nie ma z tym nic wspólnego. To przez ten dom - machnęłam ręka. – W tym mieście stoi wiele pustych domów, ale wy musieliście wybrać akurat ten! Mam to potraktować jako znak? – ściągnęłam z półki książkę, której szukałam i podałam mu. – Tu znajdziemy wszystko.
Jego twarz wyrażała niekryte zdumienie.
- Mam wrażenie, że wiesz o tym domu znacznie więcej niż ja. Wybraliśmy ten dom, bo jest w pięknej okolicy. Cisza, spokój i w dodatku dość przystępna cena.
Parsknęłam śmiechem, w którym nie było nic z wesołości.
- Wiem o tym domu więcej niż wy. – podeszłam do niego. – A wiesz dlaczego? – teraz już szeptałam. Pokręcił przecząco głową. – Bo znałam go, zanim wy się tu wprowadziliście i cierpiałam z powodu tragedii jego mieszkańców. – wyrwałam mu książkę z rąk. – Pozwól, że skoro stoisz jak słup soli, ja zajmę się naszym zadaniem domowym, bo inaczej jutro profesor Morris nas zabije.
Chłopak stał jeszcze chwilę, po czym dosiadł się i zaczął przyglądać, jak podkreślam linijki tekstu, a później najistotniejsze informacje zapisuję na kartce.
- Pomożesz mi? – warknęłam, gdy miałam już dosyć jego spojrzenia, które non stop mnie świdrowało.
Na dworze zaczynało się robić ciemno, a od kiedy ja dowiedziałam się o wampirach, wolałam unikać poruszania się nocą poza obrębami miasteczka, a ten dom znajdował się zdecydowanie od niego za daleko.
- Sprawnie ci idzie.
- Tak, ale to miała być praca w grupach, nie zapominaj.
Wyrwał mi książkę dłoni i uniósł mój podbródek tak, żebym musiała spojrzeć mu w oczy.
- Coś cię trapi, Sadie Howard, a ja nie wiem, co.
Odepchnęłam go lekko.
- Mówiłam ci już, to ten dom i wspomnienia z nim związane. Przytłaczają mnie. – Wyglądał, jakby chciał o coś zapytać, ale nie pozwoliłam mu na to. – Nie naciskaj, proszę. I tak nic nie powiem. Może kiedyś, ale nie teraz.
- Dobrze – uśmiechnął się. – Wiesz, skończę to sam.
Tym razem mój uśmiech nie był sztuczny. Szczerze mówiąc byłam mu wdzięczna. Spakowałam swoje rzeczy do torby i wstałam z zamiarem wyjścia, jednak moja uwagę przykuła książka leżąca na samym wierzchu. Była wytarta z kurzu, jakby ktoś niedawno ją czytał. Wzięłam ją do rąk i przyjrzałam się uważnie. „Mity greckie i rzymskie” głosił tytuł. Podeszłam z nią do Stefana.
- Wiem, że nie powinnam cię o to prosić, nie znamy się prawie wcale, ale ten dom i rzeczy związane z nim wiele dla mnie znaczą. Mogę ją pożyczyć na czas nieokreślony? – zapytałam, pokazując mu moje znalezisko. – No naprawdę bardzo wiele dla mnie znaczy. – Dodałam.
Obejrzał książkę, po czym mi ją oddał.
- Weź ją.
- Dziękuję. – Nie wiem, co ja robiłam, ale jakaś siła kazała mi wspiąć się na palce i pocałować Stefana w policzek. Gdy dotknęłam jego skóry, przeszedł mnie dziwny dreszcz. Zdawało mi się, ze jest równie zaskoczony tym co zrobiłam, co ja sama.
Przeszliśmy do salonu. Ja z książką w ręku byłam wręcz wniebowzięta. Zawsze ubolewałam nad tym, że Clary i jej rodzina pozostawiła tu tyle wspaniałych książek, jednak nigdy nie mogłam się zdobyć na to, by je odkupić. A tu proszę! Jeżeli uda mi się utrzymać znajomość chodź z jednym z braci całą ich bibliotekę mogę mieć dostępną kiedy tylko zechce! Poza tym, przebywanie w tamtym miejscu dawało mi tyle radości!
- Może zostaniesz jeszcze trochę? – zaproponował Stefan. – Czuję się tutaj okropnie samotny, a na brata nie mam co liczyć.
- Z tego, co zauważyłam, gdybyś chciał, mógłbyś mieć każdą dziewczynę w naszej szkole, wystarczy się wokół nich zakręcić.
Przewrócił oczami.
- Nie jestem taki. Zaczepianie przypadkowych panienek, to działka Damona.
- Och, już ja o tym dobrze wiem…
- Chodziło o to, że nie mam z kim porozmawiać.
Nawet na niego nie patrząc, znów rozsiadłam się na wygodnej, skórzanej kanapie. Usiadł koło mnie i włączył telewizor, jakby od niechcenia skacząc z kanału na kanał.
- Czemu Damon jest w takim podłym nastroju? – zagadnęłam, wyrywając mu pilota z ręki, by ustawić odbiornik na kanał z lokalnymi wiadomościami. Taka moja mała obsesja. Co wieczór oglądałam wiadomości z naszego regionu.
- Jemu dużo do złego nastroju nie potrzeba. – westchnął, jakby męczyły go humorki brata. – Ale tym razem chcemy urządzić przyjęcie. Z okazji naszego wprowadzenia się do Greenwich. Wiesz, będzie burmistrz, inne ważne osobistości…
- No tak. Ale co Damonowi w tym nie pasuje? – zapytałam.
- Co do pomysłu, jest jak najbardziej za. Problem tkwi w tym, że on ma zupełnie inną wizje tego wszystkiego. Cokolwiek bym nie zorganizował, on zawsze znajdzie coś, czego może się przyczepić. – poskarżył mi się.
- Chyba nie dogadujecie się za dobrze.
- W jednym jesteśmy zgodni w stu procentach. Przeprowadzka tutaj, była słuszną decyzją. – zapylił się na chwilę. – A o co chodzi z tobą i Damonem? Mam dziwne wrażenie, że do czegoś miedzy wami doszło, i przyznam, że mnie to niepokoi.
Teraz to ja westchnęłam. Nie chciałam mu mówić o moich pijackich igraszkach z jego bratem. Tym bardziej, że wtedy był zupełnie innym człowiekiem, a teraz zachowywał się jak zwyczajny cham.
- Długo by opowiadać. – mruknęłam wymijająco, ale widząc jego ponaglające spojrzenie zaczęłam. – Wiesz, ze twój brat był niedawno w Los Angeles? Tam się poznaliśmy.
- Mhm, obiło mi się o uszy, ale nie przypominam sobie, by wspominał o tobie…
- Cicho! – warknęłam, włączając dźwięk w odbiorniku, na którym właśnie pokazał się specyficzny dla wydarzeń z ostatniej chwili obraz.
- W pobliżu Greenwich, małego miasteczka w okolicach stolicy stanu doszło do strasznego wypadku – mówiła jasnowłosa prezenterka, stojąca na drodze. Otaczał ja las i migoczące światła karetki i policji. Najgorsze było to, ze znałam ta drogę i to aż za dobrze. – Przyczyny go nie są do końca znane. Samochód ofiar został na drodze, natomiast kilka metrów w głąb lasu znaleziono ciała dwóch młodych kobiet, oba z rozszarpanymi gardłami, pozbawione krwi.. Najprawdopodobniej doszło do ataku jakiegoś zwierzęcia…
Wyłączyłam telewizor. W mojej głowie kotłowały się tysiące myśli, i żadna z nich nie brzmiała pozytywnie. Najgłośniej jednak słyszałam jedną: Wampiry! Zaczęło się!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Jeden z najlepszych rozdziałów ;)
OdpowiedzUsuńHistoria z Clary.. aż mi się łza w oku zakręciła jak przeczytałam ten fragment. Uhuhu coś chyba ciągnie naszą kochaną łowczynię do naszego kochanego wampirka :D Damon w Twoim opowiadaniu jest jakiś.. dziwny. Chociaż może to tylko mi się tak wydaje, bo w sumie kiedyś taki był. No cóż.. jak na razie mogę powiedzieć, że go nie lubię.. -.- ale może to się zmieni z kolejnymi rozdziałami? Mam nadzieję :D Za to Sztefyn, jak zawsze współczujący, troskliwy itp itd :D Me gusta ^.^
Pozdrawiam serdecznie! {Utracone-uczucia}