czwartek, 31 maja 2012
Rozdział 5
Otworzyłam gwałtownie oczy i zaraz tego pożałowałam. Do pokoju wpadało jasne światło poranka, a może już popołudnia.Kto wie. Miałam ochotę udusić osobę, która odsłoniła rolety, bo teraz promienie słońca padały wprost na moją twarz. Głowa bolała mnie jak chyba jeszcze nigdy wżyciu. Dosłownie miałam tam orkiestrę, która przy każdym moim ruchu wygrywa coraz to nowsze i hałaśliwsze melodie. Szum przejeżdżających ulicą samochodów doprowadzał mnie do szału. Zrobiło mi się niedobrze, dlatego szybko wstałam z łóżka i nie zważając na bolesne pulsowanie skroni, pobiegłam do toalety, by zwrócić całą wczorajszą kolację do muszli klozetowej. Nigdy więcej alkoholu! Taa,jasne – podszepnął głosik w mojej głowie.
Wracając do łóżka odkryłam, ze jakiś dobry duch zostawił mi na szafce nocnej całą butelkę wody mineralnej. Dopadłam się do niej i łapczywie wypiłam ponad połowę, starając się zabić smak żółci w ustach.Opadłam na poduszki, żeby powstrzymać falę mdłości i bębny wojenne w mojej głowie.
Wczoraj wieczorem po zniknięciu tajemniczego mężczyzny, znalazł mnie tato. To jego głos słyszałam. Nie był ani trochę wkurzony moim zachowaniem, raczej okazał mi zrozumienie. Cóż, matka nawet by się tym nie zainteresowała, wiec dobrze, że byłam z nim. Musiałam zasnąć w samochodzie, a tato pewnie zaniósł mnie do domu. Ostatnie co pamiętam z wczorajszego wieczoru, to jest to, jak wciągam na siebie rozciągnięty T-shirt i kładę się do łóżka.
W głowie ciągle miałam obraz tego gościa.Jego szerokie ramiona, twarde mięśnie, przepiękne, hipnotyzujące oczy i miękkie, zmysłowe usta, którymi całował mnie tak żarliwie, tak zapamiętale, jak jeszcze żaden inny mężczyzna. Przypomniałam sobie moment, w którym jego zęby zetknęły się ze skórą na mojej szyi. Szybko przyłożyłam dłoń do tego miejsca.Nic. Żadnej rany, czy choćby znaku, że coś takiego miało miejsce. Musiałam sobie coś uroić. Po takiej ilości alkoholu to nawet nie byłoby dziwne.
Doskonale zdawałam sobie sprawę, ze ten pijacki pocałunek nic nie znaczył dla żadnego z nas. Pewnie nawet nigdy więcej się nie spotkamy! Wierzyłam, że nie chcę go więcej widzieć. Zresztą, nawet gdybym chciała, nie wiem kim jest. Nie mam do niego żadnego kontaktu.
Postanowiłam się nieco ogarnąć, bo byłam w dość marnym stanie. Wczorajszy makijaż całkowicie rozmazał się na mojej twarzy.Ignorując ból w głowie udałam się do łazienki, gdzie wzięłam prysznic i doprowadziłam się do jako takiego stanu używalności. Narzuciłam na siebie koszulkę w której spałam i jakieś pierwsze lepsze szorty i zeszłam do kuchni,by coś przekąsić. Kac kacem, ale nie mogłam pozwolić na to, by przez cały dzień burczało mi w brzuchu.
Dom był całkowicie pusty. Jakoś mnie to nie zdziwiło, był dzień roboczy, czyli tato pewnie w kancelarii, a David i Mer pewnie teraz opalają się na jednej z plaż na nabrzeżu.
Na stole w jadalni znalazłam kartkę:
Pij dużo wody, w lodówce masz coś do jedzenia. Postaram się wrócić wcześniej.
Tato
Tato, dobra wróżka mojej egzystencji jak zwykle o wszystko zadbał, lecz do lodówki potrafiłam trafić bez problemów.Przegrzebałam jej zawartość. Było w niej wszystko, o czym mogłam tylko zamarzyć, włączając w to ohydny niebieski kawior i krewetki w sosie czosnkowym,które uwielbiałam. Jednak mój skacowany żołądek zabraniał mi zjedzenia któregokolwiek z przysmaków. W końcu zdecydowałam się na tosta z serem. Może tonie najlepszy wybór, ale było to jedyne jedzenie, na którego sam zapach mój organizm nie reagował odruchem wymiotnym. Zaparzyłam świeżo mielonej kolumbijskiej kawy – najlepszy kofeinowy napój, który kiedykolwiek piłam. Nie mogło się z nią równać nawet espresso, które wypiłam dwa dni temu w jednej z uroczych kafejek podczas mojej wycieczki krajoznawczej z bratem. Z apetytem zjadłam też posiłek, który sobie przygotowałam.
Zaczęłam się kręcić po mieszkaniu taty. Nie miałam ochoty na oglądanie telewizji nawet na takiej wielkiej plazmie, jak ta stojąca w salonie, a tym bardziej dzwonić do Judith. Z braku innych pomysłów usiadłam do czerwonego fortepianu, który zaprzątał moje myśli od mojego przyjazdu. Dotknęłam biało-czarnych klawiszy. Zawsze marzyłam o tym, by nauczyć się grać na jakimś instrumencie, ale nigdy nie wystarczało mi do tego cierpliwości. Kiedyś byłam na kilku lekcjach gry na pianinie, wiec jakieś tam podstawy miałam. Brzdąkać na gitarze uczyłam się sama, dlatego znałam tylko kilka chwytów, ale wystarczało mi to do zagrania ulubionych melodii i wydurniania się z Jud.
Zagrałam kilka pierwszych taktów Requiem Mozarta. Uwielbiałam ten utwór. Jednak za chwilę pożałowałam tego, bo w mojej głowie na nowo rozbrzmiały bębny wojenne. Szybko zamknęłam klawiaturę. Life is brutal, Sadie.
Miałam wielką ochotę wrócić do mojego cudnego pokoju, zagrzebać się w stercie poduszek i zasnąć, ale właśnie wtedy do głowy przyszedł mi nowy pomysł. Biblioteczka taty! To było jedyne miejsce,którego nie udało mi się jeszcze spenetrować w tym mieszkaniu. Może uda mi się znaleźć tam jakąś ciekawą lekturę?
Wszystkie drzwi w tym mieszkaniu były zawsze otwarte, dlatego nie zdziwiłam się, gdy i te ustąpiły po naciśnięciu klamki.Nie wiem, czego się spodziewałam, lecz na pewno nie pomieszczenia urządzonego w zupełnie innym stylu niż reszta domu. Podłoga była wykonana z ciemnego drewna,podobnie jak większość mebli, głównie regały na książki i biurko. Fotel dla gościa stał po jednej stronie mebla, obity w ciemną skórę, co śmiesznie kontrastowało z tym, w którym zasiadał mój ojciec. Miał mandarynkowy kolor,podobnie roleta, która zasłaniała okno, co sprawiało, że światło wpadające do pokoju miało pomarańczową barwę. W powietrzu unosiły się drobinki kurzu. Na ścianach wisiały dyplomy i stare fotografie. Na biurku obok złożonego laptopa również stało zdjęcie oprawione w ciemnobrązową ramkę. Przyjrzałam się mu.
To byliśmy my. Ja, tato, David i Angela, na wakacjach we Francji, jeszcze za starych dobrych czasów. Ja i mój brat robiliśmy głupie miny do obiektywu, natomiast nasi rodzice przytulali się do siebie uśmiechnięci. Miałam różową plamę na białym podkoszulku. Dobrze pamiętałam tamten dzień. Zwiedzaliśmy Luwr i mój kochany brat niechcący wylał na mnie sok malinowy. Miałam wtedy jakieś dziewięć lat, Dawid trzynaście. Nie znosiliśmy się, a jednak kochaliśmy najbardziej na świecie. BYLIŚMY szczęśliwą rodziną, a później wszystko się posypało.
Odwróciłam ramkę zdjęciem do blatu. Nie chciałam na nie patrzeć. Wywołałoby masę niepotrzebnych wspomnień i bólu. Po co rozpatrywać to, co było? Przeszłość mogła mi przynieść tylko smutek, ewentualnie łzy, czego chciałam uniknąć. Czas skupić się na przyszłości.
Zaszkliły mi się oczy, wiec skupiłam wzrok na czymś innym. Na biurku leżał oprawiony w wyblakłą ze starości skórę cienki tomik. Sięgnęłam po niego i delikatnie otworzyłam stronę tytułową. Wydawał się taki kruchy, jakby w każdej chwili mógł się rozlecieć, kartki pachniały starością. Na środku kartki widniał nagłówek „Vampires*”. Po moich plecach przebiegły ciarki. Owszem, często czytałam o wampirach, czy innych demonach, zawsze interesowały mnie istoty i zjawiska paranormalne. A opowieści Anne Rice jeszcze bardziej rozniecały ogień w moim sercu. Ale co książka o wampirach robiła w gabinecie mojego ojca, człowieka mocno stąpającego po ziemi, trzymającego się rzeczywistości? On nie wierzył, a przynajmniej nie przyznawał się do wiary w takie rzeczy, jak choćby Bóg, tym bardziej magia. Ja sama nigdy nie wiedziała,co o tym myśleć.
Zabrałam książkę i rozsiadłam się z nią na skórzanej sofie w rogu pokoju. W zamyśleniu zaczęłam kartkować tomik, czytając wybiórczo wyrwane z kontekstu fragmenty. „Vampires, znane też w innych kulturach jako wąpierz, martwiec, wuki, lub po prostu upiór, wywodzące się zwierzeń starosłowiańskich.”, „Istoty żyjące w nocy, unikające światła słonecznego (…)”, „Wampirem mógł stać się zmarły, przeklęty za życia,samobójca, wiedźmy. By uniknąć przemiany należało ciało spalić, lub martwemu odciąć głowę u ułożyć w trumnie miedzy nogami.”, „Istoty te żywią się krwią ludzi, najchętniej młodzieńców, lub panien”, „Potencjalne demony odstraszać miał czosnek, cebula lub święte artefakty, takie jak krucyfiks i woda święcona.”, „Zabić wampira można, przebijając jego serce kołkiem, wbijając nóż w jego cień, lub ucinając głowę. Słońce ich nie zabija, lecz osłabia i obezwładnia.”.
Kolejny raz przeszedł mnie mimowolny dreszcz(czy ja przypadkiem nie mam jakiejś gorączki?). Niby wiedziałam to wszystko. Można było mnie nazwać specjalistą od wampirów i ich cech charakterystycznych, przynajmniej tych przedstawianych w literaturze. Przerażał mnie jedynie fakt, że tato też o nich czytał.
Przez moją głowę zaczęły przebiegać dziesiątki myśli: Może te istoty naprawdę istnieją? Może żyją obok nas, a my,nie rozpatrując tego trwamy w błogiej niewiedzy? Może nie są takie złe, jak ukazują je w literaturze, podaniach i legendach? A co, jeśli są jeszcze gorsze niż w mitach? Czy zabijają bez opamiętania, ogarnięci rządzą krwi, nie zważając na nic pragnąc dopaść swe ofiary? Ale czy coś takiego w ogóle jest możliwe? Ludzie są tyranami, to prawda, ale czy po naszej ziemi mogą swobodnie krążyć diabły? Czy Bóg, jeżeli istnieje, pozwoliłbym, by jego wyznawcy byli narażeni na takie zło?
Skrzypnięcie drzwi przerwało falę pytań,jakimi bombardował mnie mózg. Obróciłam się na sofie, przestraszona. O framugę drzwi opierał się mój ojciec, wpatrując się we mnie wyczekująco. Byłam tak zamyślona i pogrążona w lekturze, że nawet nie zauważyłam powrotu taty. No fajnie, ładna ze mnie córka.
- Jak się czujesz? – zapytał z troską w głosie, siadając obok mnie.
Przypomniałam sobie o dręczącym mnie kacu,który jakoś zmalał, zagłuszony niepokojem w mojej głowie.
- Przeżyję – mruknęłam,patrząc na stary zegar wiszący na ścianie. – Jesteś wcześniej.
- Odwołałem ostatniego klienta, by móc się zająć skacowaną córeczką, tak jak obiecałem. – uśmiechnął się, za zmarszczki wokół jego oczu się pogłębiły. – Ale widzę, że już ci lepiej. Swoją drogą, nieźle sobie wczoraj dałaś. Gdy wiozłem cię do domu byłaś niemal nieprzytomna. I sprzedali ci alkohol bez dowodu.
- Cóż, barman był dla mnie miły. – Szczerze mówiąc nic nie pamiętałam z powrotu do domu. Może to i lepiej? Przypomniałam sobie o książce trzymanej w ręku. – Skąd to masz? – pomachałam mu tomikiem przed nosem. – Nie wiedziałam, że czytasz takie rzeczy.
- Nie tylko ciebie interesują zjawiska paranormalne, córciu – puścił do mnie oko.
- Ale to ma jakieś dwieście lat! – zaczęłam ostrożnie przerzucać zniszczone, wypłowiałe kartki, którymi już zajęły się mole.
- Nie dwieście, tylko prawie trzysta, i bądź delikatna. Francuski oryginał spłonął w 1840 roku w pogromie koło Nowego Orleanu. – poprawił mnie ojciec.
- Jakim pogromie? – ostrożnie położyłam książkę na małym stoliczku przy kanapie.
- Pogromie wampirów. I ludzi,których za wampiry uważano.
Roześmiałam się.
- Wierzysz w te bajeczki o nieśmiertelnych istotach pijących ludzką krew, o których opowiada ta książka? –wskazałam stolik.
- Nie wszystkie informacje w tej książce są bajkami, i tak wierzę – oznajmił śmiertelnie poważnie.
Zatkało mnie, a ochota na śmiech minęła. Wierzyć w coś, a słyszeć od kogoś coś takiego,to dwie różne sprawy.
- Żartujesz? – czekałam na potwierdzenie.
Ja nie żartuję, Sadie, i tyto wiesz. Z tego co wiem, nawet w to wierzysz? Lecz jak daleko sięga twa wiara? Czy wierzysz na tyle mocno, by przyjąć do wiadomości, że siły nadprzyrodzone rzeczywiście istnieją?
- Hę?- Moje wielce inteligentne pytanie przeraziło nawet mnie samą, wiec zaczęłam się poprawiać. –Chcesz powiedzieć, że wampiry istnieją?
- Nie tylko wampiry, ale i wilkołaki, czarownice i wiele innych istot, o których do tej pory czytałaś w tej swojej fantastyce. – nadal zachowywał stoicki spokój.
- Na jakiej podstawie tak twierdzisz? Spotkałeś kiedyś jakiegoś wampira? – nie chciałam się przyznać do tego głośno, ale teoria mojego ojca coraz bardziej mnie ciekawiła. Chciałam dowiedzieć się więcej. – Wierzysz w prawdziwość słów zawartych w tym…przewodniku po wampirach?
Roześmiał się, słysząc to określenie.
- W pewnym sensie moja wiedza opiera się na Przewodniku po Wampirach – zaakcentował te nazwę, nadal się uśmiechając. – Ale i na własnych doświadczeniach. Istoty znane nam z bajek i horrorów naprawdę są wśród nas, a rzeczy przepełnione magią dzieją się na tym świecie bez przerwy, często na naszych oczach. Nigdy tego nie zauważyłaś?
Jakby nie patrząc, to ciągle zdarzało mi się coś dziwnego, ale zwykle zwalałam to na mojego pecha. Tak jak rozwalenie tarczy do kosza przez Judith. Gdy lepiej się temu przyjrzeć, to równie dobrze mogły być jakieś nadprzyrodzone siły, które wstąpiły w ręce mojej przyjaciółki lub zwyczajne niedopatrzenie ze strony konserwatora szkolnego sprzętu.
Westchnęłam głośno.
- Zauważyłam.
- I co o tym myślisz? –dopytywał się tato.
- Że to zwykła bzdura!
Teraz to on westchnął.
- Jak cię przekonać?
- Możesz mi pokazać, jak działa magia. – zaproponowałam.
- Jasne, bo to ja Czarnoksiężnik z krainy Oz. – zirytował się.
Zamyśliliśmy się na chwilę.
- Skąd w tobie ta wiara? Skąd wiesz o istnieniu takich rzeczy? – zapytałam w końcu.
- Długo by opowiadać. –sięgnął po moją lewą dłoń i zdjął mi z palca pierścionek. – Wiesz, co to jest?
Oczywiście, że wiedziałam! Na srebrze było wyryte powykręcane, pozbawione liści drzewo, przez które prześwitywał niebieski kamień, który był w środku. Moja ulubiona część biżuterii, z którą nigdy się nie rozstawałam, odkąd tato dał mi ją na siódme urodziny.
- Drzewo i kamień. Dałeś mi ten pierścionek.
- To Biały Dąb, Sadie. Znak rozpoznawczy Pierwotnego Łowcy, i symbol naszej rodziny.
Westchnęłam. Czyżby tato chciał mi wyjawić jakąś rodzinną tajemnicę związaną z moim pierścieniem?
- Ten kamień to lapis lazulit, prawda? Uczyłam się o nim jakiś czas temu. – zasięgnęłam do mojej wiedzy z lekcji o skałach i minerałach.
- Tak, lapis lazulit to magiczny kamień. Nie mam pojęcia, jak ci to wszystko przekazać, Sadie. Tym bardziej, że boję się, że mi nie uwierzysz. – Podszedł do regału z książkami i wyjął jeden z cienkich tomików, bardzo podobny do tego, który leżał już na stole. – Wiec może zacznę od początku.
Usiadł obok mnie i otworzył książkę na pierwszej stronie, gdzie widniało drzewo genealogiczne. Przyjrzałam się mu. Na górze znajdowały się dwa imiona: Mikael – pierwszy wampir i Esther – pierwotna czarownica. Od tych imion po liniach były następne: Kol, Finn, Elijah, Rebekah,a od samej Esther wychodziło imię Niklaus – pierwotna hybryda.
- To genealogia pierwszych wampirów, a raczej tych, które uważają się za pierwsze – wytłumaczył tato.
- Oni nadal żyją? – jakoś nie zdziwiło mnie to, że mój własny ojciec przetrzymuje u siebie książki o pierwszych wampirach. Ze spokojem przyjęłam nawet do wiadomości to, że owe istoty najwyraźniej istnieją, bo czemu nie?
- Żyją i sieją postrach nie tylko wśród śmiertelników, ale i nieśmiertelnych. Najbardziej Niklaus. Ale chyba najważniejsze jest to, żebyś poznała prawdziwą historię, nie taką, którą przedstawia rodzina Pierwotnych.
- Chwila, zgubiłam się. Skoro Pierwotni nie są pierwszymi wampirami, to dlaczego nazywają ich Pierwotnymi? –zapytałam.
- Bo chcą, żeby inni myśleli,że nimi są. Wiesz, wampiry chodziły po tym świecie od początku jego istnienia.Pierwszą przedstawicielką tego gatunku była Lilith, pierwsza żona Adama, która później stałą się matką wszystkich demonów. Jej „dziećmi” byli Kain i Akasha. Ta trójka razem podróżowała po świecie, siejąc zamęt, strach i zniszczenie,gdziekolwiek się pojawili. Byli silni, piękni, żywili się krwią niewinnych ludzi, zabijali bez opamiętania. Jednak pewna grupa ludzi miała już tego dosyć.Z błogosławieństwem swojego Boga trójka łowców wyruszyła w pościg za nimi,wyposażona w różne mające im pomóc artefakty. Mieli nad nimi przewagę, ponieważ tylko Lilith, z racji tego, że należała do pierwszych ludzi, była odporna na słońce. Kaina i Akashe słońce raniło, dlatego mogli podróżować tylko nocą. W końcu Lilith znudziło się krążenie po świecie w tym towarzystwie, które było znacznie słabsze od niej. Nie wiedziała, na czym polega przemiana w wampira,wiec nie zmieniła nikogo innego. Zakochała się w samym Szatanie i wraz z nim zeszła w otchłań piekielną, zostawiając swoje zdezorientowane dzieci na pastwę trzech zdesperowanych łowców. Długo tropili dwa młode wampiry, jeden z łowców umarł z wycieńczenia, drugiego Kain pozbawił chodźmy kropli krwi. Został jeden, Bezimienny. Zabił wampira, natomiast wampirzyca po znalezieniu wyschniętego ciała brata błagała o śmierć. Zabił ją, lecz wcześniej kazał spisać wszystkie aspekty życia wampira w pamiętniku. Przebiegła Akasha zapisała też rytuał umożliwiający przemianę w krwiopijcę.
- Wiec skąd nowa rodzina Pierwotnych? – zapytałam po chwili rozmyślań.
- Esther była czarownicą, z pamiętnika Akashy poznała rytuał zamieniający ludzi w wampiry i wykorzystała go, by ratować swoją rodzinę przed wilkołakami. Tworząc nowe pokolenie potworów, czerpała moc z Białego Dębu, drzewa, które posadził Bezimienny w miejscu, w którym zakopał zwłoki dwóch pierwszych wampirów.
- Co to ma wspólnego z moim pierścieniem? – zapytałam.
- Sadie, pierścień nie tyle jest symbolem, co pamiątkom po pierwszym łowcy, przekazywanym z pokolenia na pokolenie w naszej rodzinie. – wytłumaczył cierpliwie.
- Może się mylę, ale czy ty chcesz mi właśnie przez to powiedzieć, że jesteśmy potomkami zabójcy pierwszych wampirów?
Potwierdził.
- I nie żartujesz? –upewniłam się.
- Nie. To był kolejny powód,dlaczego chciałem, żebyś przyjechała teraz. Najwyższa pora. David wie już od kilku lat. Ćwiczy walkę z wampirami. My nie będziemy mieć za dużo czasu na szkolenie, ale liczę na to, że wrócić na jesień, lub już w wakacje. – oddał mi pierścień. Założyłam go na palec i zaczęłam się nim bawić.
- Ma jakieś ukryte właściwości? – wskazałam na niebieski kamień.
- Raczej nie, to zwykły symbol, pamiątka. Lapis lazulit to kamień, który dla wampirów stanowi ochronę przed słońcem, ludziom ani łowcom raczej w niczym nie pomaga. – skinęłam głową.
- Czy skoro David jest moim starszym bratem, to nie on powinien nosić tego pierścienia? No wiesz, pierworodny,syn w dodatku… - myślałam głośno.
- To nie ma nic do dziedziczenia. Pierścień należy do ciebie. Poza tym jest w nim ukryta werbena,dla ochrony. To zioło odstrasza wampiry, chroni przed działaniem ich uroków.Twojego brata mam przy sobie, obaj możemy pić napar z tego zioła codziennie,twoja matka natomiast zabroniła mi praktykować na tobie tych dziwactw, jak to nazywała.
- Wiedziała, że byłeś łowcą?– ciągnęłam nadal temat. Odkąd ojciec się od nas wyprowadził, rzadko rozmawialiśmy o jego związku z Angelą.
Roześmiał się.
- To było główną przyczyną naszego rozstania. Później poznała tego swojego doktorka, a mi nie pozostało nic innego, jak się z nią rozstać. To trudna kobieta. – wyjaśnił, z wyraźnym smutkiem w głosie.
- Wierz mi, tato. Nikt nie wie o tym lepiej, niż ja. – Ach, jak bardzo stęskniłam się za sarkazmem!
Siedzieliśmy w ciszy, ja myślałam o dawnym życiu i zastanawiałam się nad otwierającą się przede mną przyszłością.
- Czyli, że jestem łowcą wampirów? – upewniłam się.
- Jeszcze nie. Potrzebujesz trochę szkolenia i wiary. Ale zanim się za to zabierzemy, mam dla ciebie prezent.
Wyciągnął z szuflady w biurku małe pudełeczko zawinięte w srebrny papier i podał mi je. Otworzyłam pakunek, a w środku znalazłam kluczyki, na oko do auta.
- Nie dałem ci prezentu na osiemnaste urodziny, muszę ci się jakoś zrewanżować za te wszystkie lata nieobecności w twoim życiu. Chodź, twój prezent stoi w podziemnym parkingu, a później pokażę ci moją małą pracownię i siłownię zarazem. – mówiąc to, wyszedł z gabinetu, a ja poszłam za nim do drzwi, a później windą w dół na parking. Jedyne auta aktualnie tam stojące to Jeep taty i Aston Martin Cabrio, którym zachwycałam się kilka dni temu.
- Mój? – wskazałam na auto.
- Na osłodę życia i przyszłości.
Rzuciłam się ojcu z piskiem na szyję. Kto wie, może kiedyś ta bryka uratuje mi życie, gdy będę uciekać przed wampirami?
* Wampiry z francuskiego
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Normalnie szok, ale zauważyłam że kol <33 jest pierwszy wymniony a! a! ^^
OdpowiedzUsuń